No i poszłam... wyruszyłam w drogę trochę żeby dobrze się bawić, trochę by spojrzeć na świat z innej strony ale w najśmielszych oczekiwaniach nie myślalam że będzie aż tak... cudownie..? inaczej...? Zupełnie inaczej niż w tamtym roku.
To wszyswtko co się działo przede wszystkim jest dziełem naszego wspaniałego i charyzmatycznego pzewodnika, księdza Józefa, ale i nas, tych którzy chcieli jeszcze ruszyć się z domu, zdobyć nowe doświadczenia.
Różni ludzie, skrajne charaktery, skrajne sytuacje... Będzie co wspominać. Od szukania noclegu na własną rękę, po spanie na tirze z porządkowymi, przez kąpanie się pod szlaufem, upicie w trupa, religijne uniesienia, łzy szczęścia i wzruszenia, pojednania, podziękowania... i w końcu szczyt, cel, "ziemia obiecana" ;) Nie da się opisać uczucia, kóre towarzyszy Ci, gdy po 9-ciu dniach trudu jesteś u szczytu Jasnej Góry :)
Zaczęło się 17-tego sierpnia poranną mszą świętą. Noc przespałyśmy już w Tarnowie u cioci Aśki, starszej kobiety, która nie ma już rodziny... Tego właśnie wieczoru uświadomiłam sobie, jak bardzo nie chciałabym zostać sama na starość, jak bardzo wiele tej kobiecie dała nasza wizyta. Jak wiele jej dają odwiedziny dzieci ze świetlicy parafialnej. Jak o tym myślę o to przychodzą mi na myśl cytaty Fisza:
"I choćbyś zgrywał twardziela i stroił miny,
to ja ci powiem że potrzebna jest ta druga połowa..."
I tak będę przed ludźmi zgrywać małego twardziela i żartować "po co mi chłop"... i tak nie chciałabym, jak moje niektóre koleżanki zaraz po szkole średniej brać ślubu... Chciałabym najpierw do czegoś dojść w życiu... nie "udupiac się" od razu dzieciakami i garami... "pożyć trochę"... Tylko qrcze nie chciałabym kiedyś obudzić się z myślą, że już jest za późno na to wszystko, że moje lata świetności minęły... Chyba wolałabym nie dożyć wieku, w którym byłabym stara i niedołężna, w dodadku skazana na samą siebie... Tylko w wieku 50-ciu czy 60-ciu lat pewnie nadal będę chciała żyć.. i to bardzo...
A wracając do PPT... po mszy, grupy wyruszyły w trasę, a po mnie przyjechała mama i zabrała mnie do tarnowskiego OEK czyli Ośrodka Egzaminowania Kierowców... No i co się stało..? Zadałam, tak właśnie tak, zdałam to cholerne prawko ZA PIERWSZYM RAZEM!!! ha ;P ;) sms-om i telefonom z gratulacjami nie było końca ;) A zaraz po uiszczeniu opłaty mama odwiozła mnie na trasę, gdzie nastąpiła gratlulacji dalsza część... :)
No i w drogę :) Pierwsze 2 dni były cudowne. Cień zwycięstwa (znaczy sie tego prawka) był ciągle nade mną, co mobilizowało mnie do pójścia dalej. Chyba wymodliłam sobie to prawko, tak bardzo mi na nim zależało, prosiłam wszystkich o trzymanie kciuków, Ducha Świętego o wsparcie i udało się :) Szłam między innymi podziękować :) tego pierwszego dnia poznałam 2 wspaniałe dziewczyny i chłopaka, z którym przegadaliśmy i prześmialiśmy się prawie całą drogę :) Wszystko szło jak po maśle... Noclegi w namiocie, ranne wstawanie nie robiło na mnie wrażenia.... chaiało się żyć :)
Moment załamania przyszedł trzeciego dnia i utrzymywł się do poranka 6-tego... Jedyną rzeczą na jaką miałam wtedy ochotę to telefon do rodziców, żeby mnie stamtąd zabarali... Nie miałam na nic siły, na Mszy w Racławicach zemdlałam 2 razy, rozpłakałam się i miałam dość... Zaczęłam się modlić... o siłę, o to żeby ta pielgrzymka nie była tylko przykrym obowiązkiem... Wiedziałam że nie zrezygnuję bo na to byłam zbyt dumna i nie pozwoliłabym sobie na taki "obciach" ale nie chciałam żeby to była tylko "sztuka dla sztuki", odwalenie tego co konieczne.
Po postoju coś jakby "Bóg wysłuchał"... :) Nabrałam ochoty do drogi, wszystko szło gładko, jak pierwszego dnia, miałam ochotę na zabawę, tańce, na wieczorne apele, które były po prostu cudowne. Poznałam nowych ludzi, żartowałam, pół dnia potrafiłyśmy się z dziewczynami śmiać z jednego żartu :)
Przedostani dzien był po prostu nieziemski. Poznałam dwóch fajnych chłopaków, młodszych ode mnie o rok, z których jeden chodził do takiej męskiej szkoły katolickiej kształcącej przyszłych kleryków. Pogadaliśmy trochę o życiu, trochę o dupie marynie... Pytali o zainteresowania, o studia itp... Następnego wieczoru podczas nowenny usłyszałam inetencję "Za siostrę Agnieszkę, żeby dobrze zdała maturę i dostała się na wymarzoną architekturę..." Aż mi się cieplej na serduszku zrobiło. Nie miałam pojęcia od kogo to... nie chwaliłam się wielu osobom moimi planami życiowymi, ale Aśka podsunęła mi, że to może własnie ci chłopcy. Na apelu podeszłam do tego drugiego i zapytałam czy to oni. Okazało się, że tak :) Gdy następnego dnia podeszłam do tego drugiego i podziękowałam walnął tylko "Nie ma sprawy, zaprojektujesz mi kiedyś plebanię ;)" Dawno nie słyszałam od nikogo tak miłych słów :) A teraz, właśnie jak nigdy wierzę w to, że uda mi się dostać na Politechnikę, ze będę mogła za rok studiować to, co sobie wymarzyłam, ze za rok pójdę już trzeci raz i będe mogła podziękowac za to, o co prosiłam w tym roku :)
Ostatniego wieczoru miało miejsce pojednanie, które też zrobiło na mnie ogromne wrażnie. Znajomi i zupełnie obcy ludzie podchodzili do siebie, śpiewali:
"Niech Cię Pan błogosławi i strzeże,
Niech Ci Pan swój pokój da,
Miłość ta rozpiera serce me,
Teraz i na wieczny czas..."
przy czym podawali sobie ręce, przytulali, życzyli wszystkiego dobrego i spotkania za rok na szlaku... To było niesamowite. Stoisz tak na przeciwko drugiego człowieka, patrzycie sobie prosto w oczy, czujesz jak ciepło i łaski Boże przepływają między waszymi dłońmi... Niesamowite :) Później ze znajomymi przegadaliśmy pół nocy w namiocie :)
No i przyszedl ostatni dzień... porannne wstawanie i w drogę... Droga przez las... wyjście z niego i... jest... klasztor ukryty za mgłą ( zeszłego roku było go widać, tym razem niestety nie) Uklękamy i idziemy dalej, coraz bliżej szczytu, coraz fajniejsze nastroje, wszyscy zadowoleni z siebie, radośni, pogodni, pełni zycia i energii mimo zmęczenia...
Tak szybko minęło, tak szybko znaleźliśmy się w kaplicy dziękując i zanosząc prośby z którymi szliśmy do Matki przez 9 dni. Ostatnia Msza... i sen w autobusie... zasłużony :)
Poleciłabym pielgrzymkę każdemu... każdemu kto chce zrobić coś innego, wyruszyć w nieznane, doświadczyć swego rodzaju bezdomnosci, deszczu, trudu, ale i łaski, zadowolenia z siobie, poczucia spełnienia :)